FAQ Zaloguj
Szukaj Profil
Użytkownicy Grupy
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Rejestracja
"Ostatni lag" - opowiadanie
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Forum www.inwazjadwm.fora.pl Strona Główna » DWM - wilczy zew z ciemnej strony Księżyca » "Ostatni lag" - opowiadanie
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Delegad
Starzy znajomi


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Wrocław

 Post Wysłany: Nie 20:16, 23 Lis 2008    Temat postu: "Ostatni lag" - opowiadanie

- 1 -

Dochodziła godzina 7.00 na szczycie hamburskiego wieżowca, należącego do firmy Bigpoint GmbH. Za oknami rozpoczynał się kolejny duszny i śmierdzący spalinami dzień w mieście.

Ted powolnym ruchem zgarnął z twarzy zmęczenie. Odgonił ciemne, wirujące płatki sprzed oczu i przetarł spocone czoło. Wyciągnął rękę po kubek z resztkami zimnej, gorzkiej kawy. Pociągnął łyk i wypluł go. Kawa cuchnęła mokrą tekturą i papierosami. Zapomniał, że przez pomyłkę wrzucił do niej niedopałek.

Ted pracował tu od kilku miesięcy, a jego zadaniem było usprawnienie i wprowadzenie modernizacji w projekcie SI. Ostatnią noc spędził nad testowaniem nowego kodu gry. Do testów dostał 2 uniwersa w jednym z krajów w środkowej Europie.

„Ostatni miesiąc nie należał do udanych” – przemknęło przez głowę Teda. Projekt, za który był odpowiedzialny, przypominał ser pełen dziur. Większość skryptów była jakby żywcem wzięta z innego programu, a na to wrzucono make-up graficzny i zmieniono nazewnictwo. Cud, że to jakoś chodziło, bo biorąc pod uwagę ilość konfliktów w kodzie, nie miało prawa. Projekt SI był teoretycznie wolny od opłat dla użytkowników, ale wiadomo było, że pewne zyski przynosił.

Ostatni miesiąc dał mu niezły wycisk. Zwłaszcza wczorajszy dzień, kiedy Ted dostał opierdziel od Wagnera, Szefa Departamentu Gier. Powód był cały czas ten sam: "Brak postępów przy zmianie programu". Doskonale pamiętał gorycz i wstyd jak Wagner, przy wszystkich w officie, wrzeszczał wyzywając go od „kretynów i amatorów”. A przecież nie tylko on był wszystkiemu winny.
Doskonale pamiętał zadyme po tym jak sprzątaczka Helga wyłączyła serwery. Kobiecina zawadziła mopem o wtyczkę. Wagner dał mu wtedy 4 godziny na odzyskanie danych. Kiedy z triumfem skończył odbudowe struktury, zapuścił konserwacje. Spojrzał na Szefa czekając na słowa uznania. Usłyszał wówczas tylko krótkie warknięcie "Wreszcie!".

Ale było i minęło. Tego ranka Ted był szczęśliwy. Naprawdę cholernie szczęśliwy i pełen radości. Kod, który skończył testować nad ranem chodził wprost perfekcyjnie. A nowe dodatki, które miał implementować wogóle nie zakłócały programu.

Za chwilę korytarze biurowca wypełnią się ludźmi spieszącymi do swoich biurek: durnymi krawaciarzami z Zarządu czy wiecznie opierdzielającymi się i zlewającymi wszystkich kolesiami z Supportu.

„O 8.00 punktualnie wejdzie ten buc Wagner” – myślał Ted – „A wtedy rzucę mu prosto w twarz co osiągnąłem”
Wyluzowany wyciągnął się na krześle zaplatając ręce za głową. Czekał. Minuty wlekły się niemiłosiernie. Jedno bujnięcie na krześle, drugie… Nagle Ted rozpaczliwie machnął rękami i poleciał do tyłu. Stracił równowagę, a głowa z głośnym łupnięciem uderzyła o podłogę. Czarna pustka ogarnęła jego myśli. Zaczął lecieć w dół, coraz dalej i dalej…


(…)


Gdy otworzył oczy, pochylał się nad nim tłumek ludzi.
- Aleś kolo przywalił! – rzucił ktoś z gromadki.
- Wszystko w porządku? – spytała Milly – sekretarka Szefa. Z wdziękiem pochyliła się nad skołowanym Tedem, demonstrując swoje koronkowe atrybuty. Z troską dotknęła jego czoła i westchnęła.
- Chyba, chyba tak – odpowiedział powoli, czujnie rozglądając się dookoła. Była 8.15, czyli Wagner już był, a on musiał trochę tu leżeć.
Wolno zaczął się podnosić, a stojący ludzie rozstąpili się. Dopiero wtedy zobaczył, że mają taki dziwny wyraz twarzy i patrzą na niego ze współczuciem. „Wystarczy walnąć bańką o glebę i już Cie żałują” – pomyślał.
Nagle usłyszał głos Szefa:
- Jak z nim? Wstał? Ted podejdź do mnie do biura.
Ted powolutku zrobił kilka kroków w stronę gabinetu. „BHP nigdy nie było mocną stroną tej firmy, ale mogli jakąś pomoc medyczną wezwać” – pomyślał i skierował się do drzwi.
Wagner siedział za biurkiem i też tak jakoś dziwnie patrzył na niego.
- W porządku Ted?
- Taa… - chciał odpowiedzieć, ale Wagner tylko skinął ręką i pokazał krzesło.
- Siadaj.
- Grunt, że żyje. – zażartował Ted, ale boss się nie uśmiechnął.
Ted musiał to wreszcie powiedzieć:
- Słuchaj Szefie – zaczął – Udało mi się. Naprawdę. Udało. Skończyłem program i aktualizacje i wszystko chodzi rewelacyjnie.
Wagner nic nie mówił.
- Naprawdę – powtórzył Ted – Wszystko zaktualizowane i udało się…
- Słuchaj Ted – przerwał Wagner – Sądzę, że należy Ci się wyjaśnienie. Niestety nie udało się. Projekt, nad którym pracowałeś został zamknięty.
- Jak?! Co?! Niemożliwe… Totalna bzdura!!!
- Spokojnie Ted – kontynuował Wagner – To i tak był program beta, do testowania. Chociaż jego skala mocno nas zaskoczyła, wczoraj na Zarządzie zapadła decyzja o restrukturyzacji kosztów i zatrudnienia. Pewne projekty, w tym upgrade SI, zostaną zamknięte, a personel zredukowany. Przykro mi Ted.
- Przykro?!! Ty Gnoju! – krzyknął Ted i wybiegł z gabinetu.
Przed oczami znowu zaczęły mu wirować ciemne płatki. Zaczął zapadać się w mrok.
Stracił przytomność…


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Delegad dnia Nie 20:21, 23 Lis 2008, w całości zmieniany 2 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Delegad
Starzy znajomi


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Wrocław

 Post Wysłany: Nie 20:18, 23 Lis 2008    Temat postu: - 2 -

- 2 –

Przez stłumioną świadomość Teda zaczęły przedzierać się pierwsze bodźce. Najpierw był to chłód pustki i nicości. Z zimna zaczął dygotać, a dreszcze wstrząsały jego ciałem. Nie mógł nad tym zapanować. Nagle wśród otchłani zimna poczuł dotyk miękkiego ciepła na swojej ręce. Usłyszał krzyk, a chwile później poczuł ostre, przenikliwe ukłucie w ramie.

Tak bardzo zapragnął znowu poczuć to ciepło w dłoni, które tchnęło życiem. I jakby jego myśli wyraziły rzeczywistość, bo ciepło spowrotem wróciło i objęło jego dłoń. Powoli wracała mu świadomość. Ciepło przybrało kształt kobiecej dłoni, która czule, ale i mocno ściskała jego dłoń. Czuł, że z każdą chwilą energia kobiety przepływała do jego wnętrza. Z każdym ułamkiem sekundy nabierał siły.

Nagle zdał sobie sprawę, że otacza go silny metalowy ucisk. Stalowy kokon krępował każdy jego ruch. Spróbował rozchylić powieki, ale tylko przez ułamek sekundy zdążył spojrzeć. Otoczenie rozpływało się w białym, ostrym świetle, a przez czarne okno przesuwały się rozciągnięte świetliste smugi.

Poczuł ponowne ukłucie w ramie. Świat zaczął się zamykać wokół niego i kondensować. Znowu się zapadał w ciemność. „Zostawcie mnie!!” – chciał krzyknąć, ale wydobył tylko zduszone chrapnięcie. Znikał w czarnej otchłani. Stracił świadomość…

(…)

Znowu wracał, ale było to już szybsze i mocniejsze doznanie. Metalowy kokon nadal go ograniczał, ale czuł, że się przemieszcza. Leżał na twardej powierzchni, a pojazd, który go niósł toczony był przez długi, mroczny korytarz. Całą siłą woli zmusił powieki, aby otwarły się. Z przodu i z tyłu majaczyły mu dwie sylwetki ubrane w zieloną poświatę. Zamknął oczy. Bał się.

W pewnym momencie pojazd zatrzymał się, a osobnik z przodu nacisnął podświetloną tabliczkę. Drzwi z metalowym świstem otworzyły się i uderzyło go mocne światło. Wjechali do środka i czuł, że szybuje do góry. Chciał otworzyć powieki, ale brakło mu siły. Nagle kokonem szarpnęło i zatrzymali się. Ponownie usłyszał mechaniczny szelest. Dalej kontynuowali drogę korytarzem, ale wychwycił zmianę. Przez zamknięte powieki raziło go ciepłe światło. Wjechali do pomieszczenia. Czuć było w nim zapach metalu i ozonu pracujących urządzeń. Mocne, gorące światło uderzyło go w twarz. Znowu spróbował otworzyć oczy. Spostrzegł, że biała istota nachyla się nad nim i przykłada mu do ust plastikową tubę. Próbował się wyrwać, ale nie mógł nawet ruszyć palcem. Z tuby poczuł słodki i ciężki zapach gazu. Znowu zaczął odpływać. Zapadał się w mrok.

(…)


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Delegad
Starzy znajomi


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Wrocław

 Post Wysłany: Nie 20:24, 23 Lis 2008    Temat postu: - 3 -

- 3 –

Ted otworzył oczy. Zdziwiony, że przyszło mu to tak łatwo, rozejrzał się dookoła. Leżał na białym łóżku, a przez ciemne okno sączył się hałas ulicy. Spróbował ruszyć ręką. Nawet się udało. Nagle spostrzegł, że nie jest sam. W kącie przy kroplówce stała młoda kobieta. Ubrana była w schludnie wyprasowany uniform medyczny, który wdzięcznie opinał się na jej krągłych biodrach. Ciemne włosy fascynująco kontrastowały z karminem jej ust, a głębokie oczy przyglądały mu się z ciekawością. Na jej piersi dostrzegł plakietkę z imieniem „Suzi”.

- Dzień dobry Panie Ted – usłyszał.
- Dzień dobry… - z trudem odpowiedział. Przełknął ślinę i już wyraźniej kontynuował – Co się dzieje? Gdzie jestem?
- Jest Pan na Wydziale Neurochirurgicznym Szpitala Klinicznego w Bremen. A ja właśnie kończę wybudzać Pana ze śpiączki farmakologicznej.
- Jakiej śpiączki? – przez głowę Teda przebiegł błysk odległego wspomnienia. Jakby to miało miejsce lata temu.
- Był Pan operowany. Usunięto krwiaka mózgu… Po wypadku w biurze. Pamięta Pan? Podejrzewaliśmy również uraz kręgosłupa po drugim upadku. Założono panu specjalny gorset. Na szczęście prześwietlenie nic nie wykazało.
- Aha – mruknął Ted. Jakoś to co mówiła siostra nie sprawiało na nim wrażenia. Jakby dotyczyło to innej osoby. Po zamknięciu jego projektu i stracie pracy coś w nim zgasło.

Nagle ogromny impuls strachu targnął jego umysłem. Zegar. Ogromny elektroniczny zegar wiszący na ścianie za pielęgniarką wskazywał godzinę 21:45:00. Szybko, szybko musi wstać i się zalogować. Całym wysiłkiem woli przesunął nogę w stronę skraju łóżka.
- Co Pan robi! Proszę się nie ruszać! – krzyknęła Suzi.
- Ja muszę, muszę siostro. Błagam…
- Co Pan musi? Szaleństwo. Proszę się nie ruszać. Jest Pan trzeci dzień po operacji.
- Ile? – Ted nerwowo przełknął ślinę.
- Przywieziono Pana w poniedziałek. Wieczorem była operacja, a dzisiaj mamy czwartek. Było trochę problemów z wybudzeniem i dlatego proszę się nie ruszać.

Ted nic nie odpowiedział. W tym momencie to i tak nie miało żadnego znaczenia. Było za późno. Za późno o 3 dni i 15 minut. Był zmęczony. Ogarniała go senność. Sen da mu wolność. Nie chciał nic już pamiętać…


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Delegad
Starzy znajomi


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Wrocław

 Post Wysłany: Nie 20:26, 23 Lis 2008    Temat postu: - 4 -

- 4 –

Ted otworzył oczy. Spocona poduszka uparcie uwierała go w szyję. Wyciągnął lewą rękę i przerzucił ciężar ciała na prawą stronę. Obrócił się na bok, tyłem do drzwi i zegara. Nagle przenikliwy ból przeszył jego prawą dłoń, gdy ostra igła wenflonu wsunęła się głęboko w żyłę. Odruchowo strzepnął nadgarstek. Wenflon opadł na poduszkę. Po dłoni powoli potoczyło się kilka kropel krwi.

Ted z obrzydzeniem popatrzył na igłę i zacisnął zęby. Delikatnie wziął ją między palce i wsunął w zasiniały wierzch dłoni. Był głodny. Potrzebował tych kilku kropel glukozy, aby na chwilę zapomnieć o ssaniu w żołądku. Wytarł dłoń w kołdrę i znowu obrócił się na wznak. Rano poprosi siostrę Suzi, aby przełożyła wenflon na drugą rękę.

Nie spał. Wielki zegar miarowo odmierzał czas. Była 3:27. Nie mógł usnąć. Większość ostatnich dni mijała mu na krótkich drzemkach przerywanych rytuałami życia szpitalnego. Ale najwięcej było pustych chwil. Gapił się wówczas bez sensu na cyfry pojawiające się na elektronicznym wyświetlaczu.

Musi wstać. Z wysiłkiem podparł się na łokciu. Zwlókł jedną nogę, później drugą. Lewą ręką ujął stojak z kroplówką. Wsunął stopy w szpitalne kapcie i poczłapał do toalety. Po cichu liczył odległość „67,68,…, 80”. Dotarł do celu. „Teraz, tylko powrót” – pomyślał. Siostra Suzi nieustannie miała mu za złe, gdy samodzielnie wędrował nocą po korytarzu, zamiast skorzystać ze szpitalnego basenu. Tym razem udało się. Bezpiecznie wrócił do pokoju. Usiadł na łóżku i popatrzył na zegar. Minęło 4 minuty i 30 sekund. Nie było źle. Wiedział, że zanim zrobi się widno, czekają go jeszcze co najmniej 2 takie misje. Glukoza po dostarczeniu energii szybko opuszczała organizm.

„Jeszcze jeden taki dzień tutaj i ocipieje” – złość i bezradność wzbierały w nim od dawna. Każdą myśl zaprzątała mu gra i bezsens sytuacji, w jaką się wpakował. Jak rozpoczynał projekt wszystko wglądało dziecinnie prosto. Nic nie zwiastowało nadchodzących problemów. Na początku zapytał jeszcze Wagnera, czy to jest dobre rozwiązanie, aby ingerować w działające środowisko.

- „Lepiej byłoby uruchomić obszar wyłącznie testowy, gdzie nie wchodzili by normalni użytkownicy z ulicy” – rzucił propozycję.
Była to jego ostatnia propozycja w tej firmie. Uświadomił sobie to, gdy popatrzył na szefa. Wagner obrócił się błyskawicznie w jego kierunku. Najpierw spojrzał z niedowierzaniem na jego bezczelność. A później wyrzucając szybko słowa odpowiedział cały czerwony:
- „K***, co ty myślisz, że sramy kasą? Nikt nie będzie obciążał serwerów, po to tylko, żebyś sobie nie pobrudził rączek. Testowe uni do beta-programu... Weź się człowieku ogarnij, bo poszukamy nowego technika!”

Wystarczyło mu to wyjaśnienie. Wybór padł na Uni1. Po prostu było pierwsze i dłużej istniało. Uruchomił nowy profil i rozpoczął testy…


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Delegad
Starzy znajomi


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Wrocław

 Post Wysłany: Nie 20:26, 23 Lis 2008    Temat postu: - 5 -

- 5 –

Na skraju horyzontu pojawiły się pierwsze blade mgły jutrzenki. Smugi pomarańczowego i fioletowego światła powoli przenikały przez mrok. Czerń nocy ustępowała. Za chwilę ciepłe promienie słoneczne delikatnie musną i rozświetlą niebo.

Wszechogarniającą ciszę zakłócał jedynie cichy szmer. Odgłos stopniowo przybierał na sile przechodząc w szum i dalej narastał. Był coraz mocniejszy, aż swoją mocą wypełnił każdy fragment przestrzeni. Zamieniał się w ogłuszający ryk na granicy bólu.

Z nisko wiszących skłębionych chmur wyjrzał metalowy pysk. Ogromna stalowa bestia wysuwała swoje cielsko zajmując coraz większy fragment nieboskłonu. Powoli obniżała swój lot. Drgające cząsteczki atmosfery płonęły w ogniu rozpalonych dysz rakietowych. Obły kokon statku majestatycznie przesuwał się w kierunku powierzchni. Połyskujące w pierwszych promieniach słońca wizjery migotały niebieskim światłem.

W pewnym momencie statek kolonialny zaczął zwalniać swoje opadanie. Zatrzymał się w miejscu kilkaset metrów nad ziemią. Dysze obróciły się o 90 stopni, a kolos gwałtownie pomknął w kierunku głębokiej doliny ocienionej z trzech stron łagodnymi pagórkami. Przelatując przypierał do ziemi łodygi wysokich strzelistych traw.

Dotarł na miejsce. Zatrzymał się ponownie. Pomarańczowe ogniki dysz zgasły, a statek zaczął równo przesuwać się w kierunku murawy. Delikatnie musnął zielone łodygi traw. Nachylił je niżej. Po czym bezlitośnie tąpnął o powierzchnię planety rozgniatając na miazgę zielony dywan. Wokół rozległ się złowieszczy pomruk skał i zapadła cisza.

Olbrzym na chwilę zamarł w bezruchu, tylko kropelki wilgoci szybko parowały w kontakcie z rozżarzonym poszyciem.

Nagle gwałtownie otworzyły się dziesiątki metalowych śluz. Z wnętrza równym szeregiem wysuwały się tysiące robotów. Miarowym krokiem pomaszerowały przed siebie. Stalowa armia błyskawicznie wypełniła całą dolinę. Każdy automat stał w tej samej odległości od swego sąsiada. Na ułamek sekundy maszyny zamarły.

Wtem szczęknęły spusty zasobników, a powierzchnię zaczęła zalewać gęsta masa. Rozprzestrzeniała się we wszystkich kierunkach dusząc i wypalając każdą napotkaną po drodze przeszkodę. Rozlała się równą talfą po całej równinie.

W niektórych miejscach wbrew grawitacji zaczęła oplatać roboty budowlane wspinając się coraz wyżej po ich karkach. Część maszyn została na zawsze na swych miejscach. Tworzywo cały czas wspinało się wyżej. Wędrówka zaczęła przybierać pewien porządek. Można było dostrzec pierwsze szkielety ogromnych hal stworzonych z mieszaniny stalowych robotów i żywej masy. Po chwili cała przestrzeń wypełniona była symetrycznymi szeregami budynków, stanowiskiem z wiązkami naprowadzającymi i kompleksami energetycznymi. Budowle równym kręgiem otaczały statek kolonialny, a w zasadzie to co z niego pozostało. Bowiem i on znikł pokryty dziwną, żywą substancją.

Nagle drgająca masa zatrzymała swoją wędrówkę. Ente biliony zaprogramowanych nanocząsteczek znieruchomiały. Ich życiowy program dobiegał końca. Rozległ się głuchy chrzęst i cała struktura zamarła. Baza floty była gotowa.

Grodzie statku, który był teraz centrum dowodzenia, ponownie się otworzyły. Do środka równym krokiem wracały ocalałe roboty budowlane. Zajmowały swoje miejsca w magazynie i nieruchomiały.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Delegad
Starzy znajomi


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Wrocław

 Post Wysłany: Nie 20:27, 23 Lis 2008    Temat postu: - 6 -

- 6 –


Ciszę poranka rozdzierał złowieszczy chrobot. Nie był głośny, ale uparcie wwiercał się w czaszkę. Towarzyszył mu rytmiczny odgłos metalowych uderzeń. Do obu dźwięków dołączył wkrótce kolejny ton. Równy pomruk silników zwiastował nadchodzące zagrożenie. Biegnące fale dźwiękowe wywoływały drżenie w strukturze otaczającej rzeczywistości.

Ted powoli przesunął się ku skrajowi łóżka. Nie spał od dłuższej chwili. Czuł niebezpieczeństwo. Wiedział, że musi być gotów. Zebrał wszystkie nadwątlone siły i przygotował się do skoku.

Odliczał sekundy: trzy, dwa, jeden… Teraz. Zwinnie poderwał się do góry. Odepchnął obiema rękami krzesło stojące mu na drodze. Uderzyło o ścianę i przewróciło się. Kątem oka rzucił spojrzenie na zegar rejestrując aktualny czas. 6:29. Sprężony, gotowy do skoku, podbiegł do okna. Wyjrzał na zewnątrz. Ogromna śmieciarka zgarniała do swojej paszczy odpady z kontenerów szpitalnych. Dwóch robotników podczepiło pojemnik, a szerokie, metalowe szczęki podniosły go do góry i pochłonęły zawartość. Śmieciarze odczepili kontener i odprowadzili go na miejsce. Wskoczyli na schodki wiszące z tyłu i machnęli do kierowcy. Samochód ruszył z miejsca, a po chwili znikł za zakrętem. Jeszcze przez moment słychać było odgłos gryzaków rozdrabniających śmieci i przesuwających je głębiej w śmieciarce. Wkrótce i on ucichł.

Ted westchnął i wolnym krokiem podszedł do łóżka. Miał dość. Za chwilę przyjdzie siostra Suzi i każe mu zmierzyć tradycyjnie jak co rano temperaturę. Nie mylił się. Usłyszał na korytarzu podniesiony głos pielęgniarki, a później stukot jej obcasów. Nacisnęła na klamkę.

Niespodzianka. Do pokoju weszły dwie osoby. Oprócz Suzi wszedł starszy, postawny mężczyzna, ubrany w biały fartuch. Uśmiechnął się z przymusem do Teda i powiedział:

- Dzień dobry. Jak samopoczucie?
- Dzień dobry. Nie narzekam – Ted nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Łeb go napierdzielał ustawicznie, ale samopoczucie, taa miał świetne…
- No więc, Panie Ted… – rzekł lekarz. Jego wzrok omiótł salę i zatrzymał się na przewróconym krześle – a więc nadeszła pora pożegnać się. Wyniki są w porządku. Dzisiaj dostanie Pan wypis.

Doktor obrócił się i wyszedł z pokoju. Ted został sam na sam z pielęgniarką. Suzi głęboko westchnęła i spojrzała na niego swymi głębokimi, orzechowymi oczami. Zawahała się. Podeszła bliżej i cicho powiedziała:

- Muszę Pana ostrzec. Nie powinien Pan jeszcze wychodzić… Wczoraj słyszałam rozmowę Ordynatora. Dzwonili z firmy ubezpieczeniowej i pytali się o Pana. Ponoć jakieś składki czy coś jest nieopłacone czy nieodnowione… Jakoś tak. Później doktor dzwonił do Pana firmy, ale Pan już tam nie pracuje. Zwolnili Pana dyscyplinarnie.

- Dzięki Suzi – lekko odpowiedział Ted. W zasadzie to nawet cieszył się z takiego obrotu wydarzeń. Był wolny, a jego samopoczucie była teraz naprawdę świetne. No może ta głowa mogła mu tak nie pękać, ale było oki. Mógł wracam do domu.

Suzi dalej stała w miejscu i patrzyła na niego.
- Proszę obiecać, proszę mi obiecać, że jak poczujesz się źle to natychmiast zgłosisz się do szpitala…
- Oczywiście! – gładko skłamał. Ból rozsadzał mu głowę. Uśmiechnął się do niej. Musnął na pożegnanie jej dłoń i pomaszerował do szpitalnego depozytu.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Delegad
Starzy znajomi


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Wrocław

 Post Wysłany: Nie 20:28, 23 Lis 2008    Temat postu: - 7 -

- 7 -


Planetę otulał głęboki mrok kosmosu. Była czwartą z rzędu szesnastu ciał niebieskich okrążających gwiazdę typu F5IV. Gwiazda najlepsze lata miała za sobą, a zapas wodoru zawarty w jej jądrze wyczerpywał się. Powoli przeobrażała się w podolbrzyma, brzegami swej korony docierając do pierwszych planet w układzie.

Planeta numer 4 miała się jednak dość dobrze. Ekspansja gwiazdy w ciągu ostatniego miliarda lat zmieniła ją. Dała jej życie. Środowisko powoli opanowały organizmy roślinne. W symbiozie z bakteriami saprofitycznymi niepodzielnie władały każdym fragmentem lądu. Morza i oceany nigdy nie powstały, ponieważ każda odrobina wody była skrzętnie wykorzystywana w procesie fotosyntezy.

W pewnym momencie przyroda zmęczona monotonią postanowiła wprowadzić niezgodę między symbiontów. Bakterie ewoluowały w ogromne wielokomórkowce. Do walki ruszyli rozlegli, wielometrowi drapieżnicy. Powolnym ruchem kilku metrów na dobę pochłaniali swoich niedawnych sojuszników, pozostawiając za sobą nagą glebę. Rośliny mimo ogromnych strat w pierwszych stadiach wojny przetrwały. Im mocniej atakowały bakterie wielokomórkowe tym one szybciej odzyskiwały stracone powierzchnie z determinacją posiewając je nowymi ochotnikami. Szybko w ciągu kilku milionów lat organizmy roślinne wykształciły całą gamę broni przeciwko wrogom. Poczynając od wprowadzenia toksyn do swoich łodyg, a kończąc na formach antybiotykowych. Jednak żadna z obu stron nie mogła wygrać tej wojny.


Planeta powoli toczyła się po swojej trajektorii. Pewnego dnia na jej powierzchni wylądowały istoty, których celem była również walka z innymi przybyszami. Zbudowali bazy i czekali.


Przez czarną przestrzeń mknął mały statek. W bezmiarze kosmosu był praktycznie nie do zauważenia. Myśliwiec mocno prowadzony z każdą sekundą był bliżej.

Dotarł do celu swojej podróży. Zaczął zmniejszać prędkość. Wszedł w szeroką elipsoidę i dwukrotnie okrążył planetę. Pierwsza trasa wiodła nad równikiem, a przebieg drugiej wyznaczały oba bieguny.

Nie napotkawszy na orbicie żadnych przeszkód pojazd skierował się w kierunku powierzchni. Stopniowo wyhamowywał przechodząc przez kolejne warstwy atmosfery. Zwalniał coraz bardziej, ale mimo to osłony zaczęły migotać żarem od siły tarcia.

Myśliwiec zszedł do pułapu 10 kilometrów, a następnie skierował się równolegle do powierzchni w stronę wysokiego płaskowyżu. W ułamku sekund był nad celem.

Rejestratory cały czas zapamiętywały każdy fragment przestrzeni. Pilot skierował wzrok na ekrany. Płaskowyż rozcinała świeża, wielokilometrowa wyrwa. Z jej wnętrza wydostawał się gęsty dym zatruwając duszącym smogiem najbliższą okolicę. Na brzegach rozpadliny można było dostrzec dziesiątki robotów budowlanych realizujących kolejny upgrade kopalni. Mimo prowadzonej rozbudowy wydobycie szło pełną parą, a z wylotu, co chwila podnosiły się transportery pełne urobku.

Pilot oderwał wzrok od rejestratorów. Szybkim ruchem wprowadził polecenia i skierował pojazd na nowy cel. W oddali majaczyły kontury głębokiej doliny otoczonej łagodnymi pagórkami. Statek szerokim łukiem okrążył bazę floty. Dowódca myśliwca był pewien, że jego obecność została zauważona. Brak odpowiedzi tylko potwierdzał jego dalsze przypuszczenia. Flota stacjonująca jeszcze nie nadleciała.

Ponownie szybko wyznaczył ostatni cel na ekranie rejestratora. Myśliwiec posłusznie przystąpił do realizacji jego polecenia…


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Delegad
Starzy znajomi


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Wrocław

 Post Wysłany: Nie 20:28, 23 Lis 2008    Temat postu: - 8 -

- 8 –

Dochodziło południe. Słońce ostro świeciło, chwilami tylko przysłanianie przez powolne obłoki. Dolina falowała gorącym powietrzem. Promienie bezlitośnie atakowały każdy najmniejszy fragment bazy, przekazując swoją energię ciemnym powierzchniom budynków.

Tuż przy powierzchni delikatnie sunął mały myśliwiec. Doleciał do najwyższego pagórka zawieszonego nad bazą i delikatnie opadł na ziemię. Bezgłośnie uruchomiła się struktura maskująca i po chwili nic nie wskazywało, że w tym miejscu stoi statek. No może lekko przygniecione końcówki traw, ale nic więcej.

Z dołu pojazdu zamigotała przestrzeń i pojawił się w niej czarny otwór. Z wnętrza najpierw wysunęły się nogi, a później reszta sylwetki pilota. Jego ciało osłaniało pole energetyczne zabezpieczające przed śmiercionośnym promieniowaniem kosmicznym. Była to ostatnia linia obrony na wypadek uszkodzenia osłon statku. Głowę maskował okrągły hełmofon z czarną antyrefleksyjną przyłbicą. Pilot w jednej ręce trzymał małą walizkę, a drugą ręką zawisł na metalowym wsporniku.

Szybko puścił dłoń i lekko opadł na ugięte nogi. Sprawdził odczyt warunków zewnętrznych na nadgarstku skafandra:
- promieniowanie szkodliwe: brak
- atmosfera: w normie
- mikroorganizmy: w normie

Przez moment zawahał się, a następnie wyłączył pole energetyczne. Odetchnął z ulgą. Nie lubił tego nieprzyjemnego uczucia, gdy osłona była aktywowana. Miał wrażenie, że krępuje go twardy, metalowy kokon.

Powoli podszedł ku centralnemu punktowi wzniesienia. Opuścił na ziemię jedną z walizek i delikatnie ją otworzył. Ze środka ze świstem wysypał się rój małych elementów. Przez moment zawisł w powietrzu. Pilot skierował myśli w ich stronę, a one natychmiast się przeformowały i opadły w dół układając się w kształt szerokiej tablicy. Powstały ekran był dostrojony wyłącznie do jego fal mózgowych. Dodatkowo nad całym pagórkiem zawisła tarcza maskująca. Zagłuszała ona wszystkie długości promieniowania.

Pilot wygodnie usiadł na trawie i pochylił się nad urządzeniem. Bezgłośnie i bez ruchu wprowadzał polecenia, a tablica błyszczała kolorowym odblaskiem. Stopniowo przed oczami przewijały się mapy sąsiednich układów słonecznych i galaktyk. Pojawiały się również fluorescencyjne linie wektorowe, które ostro przecinały układy. Po wprowadzeniu wszystkich poleceń pilot podniósł głowę.

W zasadzie od dłuższej chwili myśli rozpraszało mu pragnienie, aby odetchnąć atmosferą planety, na której wylądował. Czytniki jaśniały przyzwalającą zielenią. Tutejsza mikroflora również nie przedstawiała zagrożenia. Krew, która toczyła się przez jego żyły i tętnice zawierała miliardy mikroskopijnych nano-ciał odpornościowych, których programy bojowe były cały czas aktualizowane o nowych wrogów ze świata mikro.

Pilot powoli podniósł ręce do góry i odłączył szczelnie przylegający hełmofon. Odsunął osłonę i wysunął głowę z metalowego uścisku.


Młoda kobieta głęboko wciągnęła powietrze, wypełnione nieznanym aromatem nowego świata. Płuca wypełniły się rześkim uczuciem wolności i radości. Delikatne estry wydzielane przez morze traw drażniły woń.
„Ostatnio nie często zdarza mi się taki luksus” – pomyślała z żalem, wspominając dla kontrastu ciężki zaduch baz wojskowych i pełne napięcia powietrze na statkach wojennych.

Ponownie podniosła ręce do góry, aby odpiąć zatrzask jadeitowej spinki. Mocno nacisnęła spust zatrzasku. Wyzwolone z uścisku płomiennorude kosmyki musnęły kark i rozsypały się po jej ramionach.

Kobieta odgarnęła z twarzy kilka ognistych, rozkręconych loków, które nieznośnie łaskotały jej policzki. Lekko przymrużyła powieki przed mocnym słonecznym światłem. Nasycone głębokim błękitem tęczówki gwałtownie rozszerzyły się w obronie przed ostrymi promieniami. Krucze, długie rzęsy osłoniły źrenice, by za moment znowu się podnieść. Popatrzyła z ciekawością na otaczający świat.

Na delikatną, bladą twarz stopniowo wracały rumieńce, przyozdabiając ją w mgiełkę ożywczego różu. Płatki nozdrzy swobodnie drgały muskane słodkim aromatem.

Kobieta lekko rozchyliła karminowe usta i ponownie głęboko wciągnęła oddech. Piersi delikatnie podniosły się do góry wypełniając tkaninę skafandra. Powietrze napełniło płuca, aby po chwili z głośnym westchnięciem je opuścić.

Zamyślona podciągnęła kolana oplatając je smukłymi dłońmi. Wpatrywała się daleki horyzont. Ciszę kontemplacji gwałtownie zakłócił pomruk nadajnika. Kobieta spojrzała ze złością na metalowy czerep. Smutno odetchnęła po raz ostatni. Zebrała w dłoni kaskady ognistych włosów zapinając je spinką. Włożyła hełmofon, który błyskawicznie uszczelnił się odcinając ją od zewnętrznego świata. Włączyła odbiór i czekała na rozmówcę…


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Delegad
Starzy znajomi


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Wrocław

 Post Wysłany: Nie 20:29, 23 Lis 2008    Temat postu: - 9 -

- 9 –

Ciszę zakłócał jedynie słaby szmer i nic więcej. Płomiennowłosa stuknęła mocniej w obudowę kasku. Odpowiedział jej jednostajny szmer, ale komunikator uparcie milczał. Zdenerwowana podniosła oczy do góry i cicho zaklęła. Jej podniesione oczy dostrzegły falującą poświatę pola ochronnego. Powolnym ruchem przesunęła dłonią wzdłuż ekranu, który blokował nadchodzące fale dźwiękowe.

Poczuła, że pole już jej nie ochrania. Była doskonale widoczna i wykrywalna dla urządzeń z bazy, gdzie zauważyła poruszenie. Z lądowiska poderwały się dwa małe myśliwce i sunęły w jej stronę.

Ponownie nacisnęła poszukiwanie rozmówcy. Tym razem bez problemów i bez zakłóceń zostało nawiązane połączenie.
- Alfa-1, Alfa-1 odezwij się – ze słuchawki płynęło monotonne wywoływanie jej osoby.
- Tu Alfa-1 jestem – szybko odpowiedziała.
- Tu Baza. Witamy Pani Admirał. Osłona już leci w Pani stronę. Po potwierdzeniu wejścia na orbitę, zniknęła nam Pani z widoku. Obawialiśmy się jakiś problemów.
- Wszystko w porządku. Musiałam przypudrować nos – odpowiedziała i uśmiechnęła się złośliwie. W bazie nie musieli za dużo wiedzieć. Przyjdzie pora, że się dowiedzą.

Myśliwce zawisły nad jej statkiem niczym dwa jastrzębie nad ofiarą. Machnęła do pilotów na przywitanie. Odpowiedzieli jej szybkimi okręgami, którymi opasali przestrzeń wokół. Podeszła bliżej statku i wezwała wysięgnik. W odpowiedzi z wnętrza kokpitu wysunął się długi stelaż, który zmierzał w jej stronę. Lekko wskoczyła na stalowe ramie, a ono pod wpływem jej ciężaru spowrotem powędrowało ku górze.

Wygodnie spoczęła na fotelu pilota. Lubiła to miejsce. Czuła się w nim bezpieczna, gdy stalowy uchwyt pasów bezwzględnie obejmował jej ciało. Mocno ścisnęła obiema dłońmi przeguby sterowników. Pod palcami czuła delikatne spusty śmiercionośnych działek. Ich chłód niósł zmysłową przyjemność i to mimo rękawicy skafandra. Zabijała, aby przeżyć. Bez zbytnich rozmyślań, bez zawahania naciskała spust i żyła dalej. Kto miał wątpliwości szybko stawał się blednącym wspomnieniem, a jego prochy dołączały do kurzu wszechświata.

Wyrwała się z zamyślenia. Wystukała na ekranie rejestratora dane bazy, a komputer sprawnie podniósł i poprowadził myśliwiec. Dyskretnie z tyłu sunęły oba statki eskortujące.
Dystans do bazy przebyli w kilkanaście sekund. Gdy byli nad czarną i gładką powierzchnią lądowiska statek zadrżał. Wiązka naprowadzająca chwyciła go mocnym uściskiem i powoli, stopniowo niosła do hangaru. Piloci z eskorty zatoczyli krótkie pożegnalne koło wokół niej, a następnie odpalili silniki wynoszące i zniknęli w niebie. Zajęli miejsca na zenicie i nadirze planety przechodząc w lot orbitujący. Rozpoczęli swój 12-godzinny patrol przechwytujący. Ich zadaniem było eliminowanie wrogich sond i namierzanie nocnych rabusiów.

Rudowłosa uśmiechnęła się do nich. Chłopaki pewnie włączą automaty i pójdą spać. Tak w sumie nie miała im tego za złe; wiedziała, że jeszcze nic im nie grozi.

Wiązka naprowadzająca delikatnie osadziła myśliwiec w ciasnym hangarze. Admirał głęboko odetchnęła „No, dobrze – pora iść i mieć to za sobą”. Odruchowo podniosła rękę, aby poprawić włosy. Rękawica uderzyła w grubą osłonę hełmofonu. Westchnęła. Odszczelniła i zsunęła z głowy tą metalową puszkę. Ze schowka w przegubie rękawicy wyjęła małe lusterko. Szybko rzuciła spojrzenie na swoje odbicie. Poprawiła kilka niesfornych kosmyków, które uciekły z władzy spinki.

„No dobra – schodzić”. Stanowczo wstała. Objęła ręką wspornik, a stopę postawiła na płaskim uchwycie. Stelaż zaczął powoli zjeżdżać w dół, a ona wraz z nim.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Delegad
Starzy znajomi


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Wrocław

 Post Wysłany: Nie 20:32, 23 Lis 2008    Temat postu: - 10 -

- 10 –

Mocny, ciepły wiatr przyginał wysokie trawy ku ziemi. Poddawały mu się z oporem, próbując walczyć i po każdym podmuchu uparcie podnosiły się do góry. Wokół, aż po horyzont falowało morze zieleni. Między lekkimi pagórkami krajobraz przecinała czarna, płaska powierzchnia. Ciągnęła się długą spiralą wśród napierających fal roślin.

Po czarnej nawierzchni drogi szybko sunął pojazd z dwoma osobami wewnątrz. Na początku taksówkarz próbował zagaić jakąś rozmowę, ale dał sobie spokój po kilku minutach monologu. Jego pasażer nie był zbyt rozmowny. W zasadzie to taksówkarz miał tego klienta gdzieś. Może sobie koleś cicho siedzieć. Grunt, że kurs jest opłacony.

Ted zatopił się w milczeniu. Był wdzięczny kierowcy za ciszę. Dziękował również losowi za Suzi. Gdy w szpitalnym depozycie okazało się, że zawartość jego portfela gdzieś znikła, siostra przyszła mu z pomocą. Opłaciła taksówkę z pieniędzy szpitalnych. W sumie nie musiała tego robić, ale było to miłe z jej strony. Dziewczyna była mu wyraźnie przychylna.

Za niecałą godzinę będzie w domu. Przez ostatnie dwa tygodnie, kiedy siedział w szpitalu wszystko sobie poukładał. Najpierw praca: znalezienie posady w Hamburgu dla informatyka nie było problemem. Co do gry też da się wszystko wyprostować. Pogodził się z myślą, że trzeba będzie trochę podziałać w temacie odbudowy.

Widok za oknami zaczynał się zmieniać. Rozległe, miłe dla oka zielone przestrzenie ustępowały na rzecz szarości pierwszych zabudowań miasta. Mijali przedmieścia z rozsianymi na nich zardzewiałymi magazynami. Znad wysypiska unosiły się chmury mew płoszone przez przejeżdżające śmieciarki. Minęli wysypisko i wjechali do miasta. Utknęli w korku.
___

Zmęczony i spocony Ted wysiadł z taksówki. Kierowca złośliwie, a może dla oszczędności nie włączył klimy i ostatnie pół godziny to była istna duszna masakra. Szara kamienica w centrum szarej dzielnicy portowej stała posępnie na swym miejscu tak jak zawsze. Tak jak ją zapamiętał sprzed dwóch tygodni.

Włożył ręce do kieszeni i rozpoczął wspinaczkę po schodach na 3 piętro do ciasnego, czynszowego mieszkania. Lekko wbiegał po schodach. Bez bagażu, bez pracy i bez problemów sprawnie pokonywał kolejne piętra. Wiedział, że już za chwilę spokojnie zatopi się w swój wirtualny świat. Tylko on i jego kosmos.

Był już na górze. Położył rękę na klamce, a kluczem zaczął manipulować przy zamku. Nerwowo próbował go otworzyć, ale zamek nie ustępował. Naciskał coraz mocniej, ale durny przedmiot nie reagował. Z całej siły naparł. Kruchy materiał nie wytrzymał tej próby. Ted trzymał w ręce wyłamaną końcówkę klucza i rozglądał się bezradnie wokół.

Miał już dość. Nawet ten cholerny zamek był mu przeciw. Cofnął się o krok do tyłu. Przechylił całą masę ciała, poczym z mocnym rozmachem potraktował drzwi kopniakiem. Zaniepokojone zawiasy zachrobotały, a on ponownie sprężył się i z rozpędem powtórzył kopnięcie. Dolny zawias ustąpił, a górny wysunął się do połowy. Jeszcze kilka lżejszych ciosów i drzwi do mieszkania stały otworem. „Wprawi się” – oględnie ocenił sytuację i wszedł do środka.
Mieszkanie nie wyglądało zbyt dobrze.
___

Po podłodze walały się porozrzucane ubrania. Drzwiczki od szafy zwisały utrącone. W kuchni na podłodze dostrzegł zdziesiątkowaną zastawę kuchenną. Jego osłupiały wzrok błądził po mieszkaniu. Nie mógł odnaleźć kilku bliskich mu przedmiotów. W miejscu po telewizorze zdążył zgromadzić się już kilkudniowy kurz, a na stoliku komputerowym zionęła czarna pustka.

Powoli przebrnął przez pokój i z głośnym westchnieniem klapnął na łóżku. „No to dupa” – cicho mruknął pod nosem – „Z grania dzisiaj nici”. Nagle poczuł ostre ukłucie w głowę w miejscu zoperowanego krwiaka. W szpitalu sprawa była prosta. Wystarczyło poprosić pielęgniarkę o przeciwbólowy, a ona aplikowała odpowiedni środek. Tuż po operacji była to kojąca kroplówka, a później równie skuteczny „szpitalny opłatek”. Ilość specyfiku przeciwbólowego w tej dawce była tak mile ustawiona, że nie tylko uśmierzał on ból, ale również przesuwał umysł do stanu lekkiej nirwany.

Teraz nie miał już tego luksusu. Musiał sobie poradzić sam. Rozejrzał się po mieszkaniu z zastanowieniem. Jego wzrok spoczął na barku. Wstał i podszedł do niego. Spojrzał z zawodem. Złodziej nie ominął i tego miejsca. Szafka była pusta. Szukał dalej. W końcu w lodówce odnalazł zabunkrowaną między mrożonkami butelkę wódki. Postawił ją sobie na stoliku przy łóżku.

Podszedł jeszcze do drzwi wejściowych. „Trzeba to chociaż trochę poprawić, bo będzie dym, jak właściciel zobaczy…”. Dosunął drzwi do futryny, usztywniając je postawionym na skos krzesłem.

Wrócił na łóżko. Głowa dokuczała mu coraz mocniej. Szybkim ruchem odkręcił nakrętkę i przyłożył butelkę do ust. Gwałtownie wciągał ostry jak nóż i palący jak ogień płyn. Zakrztusił się. Pusty żołądek gwałtownie się zbuntował i chciał go zdradzić. Wytrzymał. Chwilę głęboko oddychał. Czuł przyspieszone bicie serca. Na skórę wystąpiły mu gęste krople potu, gdy organizm próbował swej beznadziejnej walki z trucizną. Za falą gorąca przyszło fala zimnych dreszczy. Poczuł głębokie zawroty w każdym fragmencie czaszki.

Ponownie przyłożył do ust butelkę. Sprawnie przełykał kolejne łyki płynnej śmierci. Ostry ból głowy ustępował rozmazywany przez płynne fale niebytu.

Ted odrzucił pustą butelkę na podłogę. Tępo wpatrzył się przed siebie. Jego spojrzenie trafiło na zdjęcie stojące samotnie na półce. Zatopił się w głębokim lazurze oczu dziewczyny. Płomiennowłosa patrzyła smutno ponad czasem i przestrzenią…


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Delegad
Starzy znajomi


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Wrocław

 Post Wysłany: Nie 20:32, 23 Lis 2008    Temat postu: - 11 -

- 11 –

Milly powoli podeszła do okna. Przyłożyła rozpalone czoło do szyby. Chłód dawał przyjemne otrzeźwienie myślom. Na zewnątrz zimny, jesienny wiatr szarpał gałęziami. Szarość wieczoru przecinały długie smugi deszczu. Chłostały one niemiłosiernie każdy fragment codzienności.

Zamknęła oczy. Otoczyła ją ciemność gęstsza od szarości, jaka panowała na zewnątrz. Otworzyła ponownie oczy. Skontrastowana szarość pojaśniała. „Relatywizm widoku” – przemknęło przez jej myśli – „Szarość ciemnieje, mrok jaśnieje”. Uśmiechnęła się do siebie: „Czarny kot, biały pies – ot, wyliczanki z dziecinnych lat”, ale od razu posmutniała. Beztroska i radość odeszły dawno temu.

Głęboko westchnęła i odsunęła się od okna. Półmrok nadchodzącego wieczoru wypełniał pokój. Przesunęła się w stronę łóżka. Ostrożnie, aby w szarości nie zawadzić o nieznaną przeszkodę. Nie znała tego pokoju jeszcze zbyt dobrze. Usiadła na brzegu szerokiego łóżka. Nie zapalała świateł. Chciała jeszcze przez małą chwilę poprzebywać w tej rozmytej strefie; między dwoma światami, dniem a nocą, ciemnością a światłem.

Tyle decyzji i zdarzeń rysowało się na jej ścieżce przeznaczenia. Bała się tej drogi i jej końca. Bała się odpowiedzialności za los powierzonych jej ludzi. Bała się bólu i cierpienia. Śmierci. Tylu rzeczy się bała. Ona. Strach pasł się jej emocjami i narastał. Jej zmęczona dusza dygotała i tak bardzo chciała uciec od tego wszystkiego.

Położyła się skulona. Złączone ręce wsunęła pod głowę. Mrok gęstniał i napierał z każdego kąta wypełniając cały pokój ciemnością. Przymknęła oczy i zaczęła się wyciszać. Zawsze po Drodze napadała ją ta sama depresja. Organizm ludzki fizycznie dobrze znosił Drogę. Natomiast umysł o wiele gorzej. Myśli mknąc przez bezmiar Kosmosu gubiły się po drodze. Ciało odbywało swą nadświetlną podróż, a dusza zdziwiona tym pędem zatrzymywała się po drodze. Dlatego tak ważne było, aby po Drodze uporządkować psychikę, zebrać wszystkie elementy z powrotem i poukładać. Jednostki proste regenerowały się dość szybko. Natomiast złożone wracały w dłuższym czasie. Uzależnione to było od poziomu współczynnika losowości umysłu. Współczynnik ten mimo intensywnie prowadzonych badań wymykał się wszelkim wyliczeniom. Po prostu istniał od zarania dziejów i wyrażał to, co w człowieku określamy mianem geniuszu, talentu. W obecnych czasach był bezwzględnym warunkiem Przywództwa, dając władzę, ale i przysparzając cierpienia obdarowanym.

Milly ziewnęła. Gęstniejący mrok zwiększał z każdą chwilą poziom melatoniny. Systematycznie przesuwał jej świadomość w stronę snu. Stany lękowe i niepokój zmniejszały się. Umysł uspokajał się. Powoli, starannie wytrenowanym ćwiczeniem, wyłączała swoje zmysły, redukowała fale mózgowe i schodziła głębiej wewnątrz siebie. Zapadła cisza.

Równy oddech Milly poświadczył, że usnęła. W czasie snu wszystkie rozdygotane podróżą neurony wyciszały się, wyrównywały swój poziom energetyczny, stabilizowały przerwane połączenia i zapewniały po przebudzeniu ich właścicielowi powrót do stanu sprzed Drogi.
Systemy odpowiedzialne za biosferę w Bazie prowadziły swoją rutynową pracę. Obniżyły temperaturę w pomieszczeniu do poziomu najbardziej optymalnego dla śpiącej Milly. Czujniki badające skład atmosfery delikatnie zwiększyły poziom tlenu, aby jak najlepiej zapewnić regenerację.
Ściana z oknami i widokiem jesiennego wieczoru zamigotała, po czym hologramy uformowały się w nocny krajobraz, spokojny i zanurzony w ciszy.

Milly odruchowo podciągnęła na siebie koc termiczny. Temperatura w pokoju spadała. Zatonęła głębiej we śnie. Zmęczenie i lęk powoli znikały z jej twarzy, otulonej płomiennorudym ogniem. Delikatny uśmiech rozchylił jej usta, gdy w marzeniach sennych odnalazła spokój. Jej dusza poszybowała ku gwiazdom. Śniła i tęskniła, przemijała i odradzała się w ich zimnym blasku. Była gotowa na nadchodzące przeznaczenie.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Delegad
Starzy znajomi


Dołączył: 12 Cze 2008
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Wrocław

 Post Wysłany: Sob 17:44, 13 Gru 2008    Temat postu: - 12 -

- 12 –

Milly przeciągnęła się i otworzyła oczy. Jasne promienie słoneczne kładły się ciepłymi smugami po całym pokoju. Termohologramy przekazywały obraz z powierzchni planety. Była godzina 7.00 czasu lokalnego.

Dziewczyna odsunęła koc termiczny, pozwalając ciepłu słonecznemu na bezkarne pieszczoty. Promienie nieśmiało przesuwały się po jej twarzy zdziwione niemym zezwoleniem. Zapaliły ferie ogni na rozsypanych po poduszce włosach. Zajrzały w lazur oczu szybko się od nich odbijając.

Niezatrzymywane schodziły w dół po szyi, na dekolt i niżej, łapczywie kładąc blask na jej uniesione do góry piersi. Pod wpływem delikatnej pieszczoty, obwódki wokół twardych jagód zadrżały i uniosły się jeszcze wyżej. Milly westchnęła i wyciągnęła swe ciało na ciepły dotyk.

Promienie błądziły dalej, stopniowo przesuwając się po ciemnej stronie linii bioder, wygładzając gęsią skórkę, która ustępowała powoli pod wpływem przyjemnego rozleniwienia. Blaski dotarły do granicy ud, objęły kontury pośladków i dalej niewstrzymywane rozświetliły jej kobiecość.

Błyskawicznie przesunęły swój dotyk po splecionych nogach, mignęły na kostkach stóp i czmychnęły spłoszone we wszystkie kąty pokoju, rozlewając błogie uniesienie.

Milly jeszcze chwilkę leniuchowała pozwalając słońcu i ciepłu na lekkie pieszczoty. Leżała lekko zawieszona miedzy snem a porankiem. Nie myślała o niczym. Pora działania wkrótce nadejdzie. Zegar wyświetlił 7.20. Została jej jeszcze godzina i czterdzieści minut.

Powoli odsunęła pościel i wstała. Bez pośpiechu ruszyła do łazienki. Dłuższą chwilę później zaróżowiona od kąpieli wyszła i ponownie usiadła na skraju łóżka. Czas wlekł się koszmarnie wolno. Za wolno. Szybkie spojrzenie na zegar. 8.00. Została jej jeszcze godzina.

Przewiesiła przez ramię jednoczęściowy kombinezon. Spojrzała na niego z dezaprobatą. Nie lubiła tych męskich, uniwersalnych szmatek. Jej instynkt kobiety krzyczał „Ratunku”, a kobiecość zdegustowana milczała. Jedyną pociechę dawała jej misterna, koronkowa bielizna lekko opięta na biodrach, opasująca piersi koronkową osłoną. Delikatny przedmiot z zamierzchłej przeszłości. 8.10. Jeszcze pięćdziesiąt minut.

Omiotła wzrokiem pokój w poszukiwaniu małej walizeczki. Leżała porzucona koło łóżka. Schyliła się i wysypała zawartość na wyciągniętą dłoń. Nanokryształy pobrały energię z jej ciała. Błyskawicznie aktywowały się w oczekiwaniu na polecenia. Najpierw przypomniała sobie oglądane dwa dni temu mapy sąsiednich układów. Dzisiaj pusto, żadnych ruchów flot, żadnej aktywności w przestrzeni. Niedobrze. Ktoś jeszcze oprócz niej marnował cenny czas. 8.20. Zostało jej czterdzieści minut.

Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na kartoteki osobowe załogi. Znała na pamięć wszystkie te nazwiska i historie każdego z nich. Spoglądając na wyświetlane, przesuwające się twarze próbowała wyczytać z nich coś więcej. Co przyniesie przyszłość i jak Ci ludzie się sprawdzą tego kartoteki nie były w stanie powiedzieć. Odpowiedź na te pytania znajdzie wkrótce sama.

Chętnie sprawdziłaby jeszcze raporty o stanie bazy, uzbrojeniu, stan floty, rozpoznanie celu. Ale do tych danych nie miała jeszcze dostępu. 8.42. Osiemnaście minut.

Dezaktywowała komputer cząsteczkowy, a pudełko ostrożnie odłożyła na półkę obok łóżka. Zabezpieczyła pole wokół niego. Tak na wszelki wypadek. Roboty sprzątające działają logicznie, ale nie zawsze inteligentnie. Wolała nie ryzykować uszkodzenia swojej bazy danych. 8.50. Dziesięć minut.

Wstała. Trzy kroki do ściany. Powrót. Trzy kroki do okna. Równo przemierzała ciasne pomieszczenie. Wyrównywała emocje. Wyciszała nerwy. Trzy kroki w przód. Trzy kroki w tył. Zbierała energię. Gromadziła wiedzę do działania. Zatrzymała się. 8.57. Trzy minuty.

Przymknęła oczy. Schyliła głowę. Odliczała minuty, sekundy. Zacisnęła zęby. Nozdrza lekko uniosły się do góry. Wyrównała mocne bicie serca. Wstrzymała oddech. Trzy, dwa, jeden. 9.00.

Metalicznie szczęknęła grodź oddzielająca ją od bazy. Była wolna. Wzięła głęboki oddech i szybko pomaszerowała do Centrum Dowodzenia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Delegad dnia Nie 0:55, 14 Gru 2008, w całości zmieniany 3 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Forum www.inwazjadwm.fora.pl Strona Główna » DWM - wilczy zew z ciemnej strony Księżyca » "Ostatni lag" - opowiadanie
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




Solaris phpBB theme/template by Jakob Persson
Copyright © Jakob Persson 2003

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group